Jestem jak mebel. Prawie niewidzialna. Niedostrzegalna. Taki dodatek do niesionego przez mnie naczynia. Przechodzę, przysuwam, odsuwam, zasuwam, znikam. Mebel. Taki niezauważalny. Mało wyrazisty. Bez charakteru, rysów twarzy, znaków szczególnych. Komoda w nieokreślonym kolorze. Meblościanka ze sklejki. Sosnowa półka z Ikei jakich tysiące.
Nikt nie zwróci na mnie uwagi dopóki nie zrobię czegoś nie tak. Prawie mnie nie słychać, czasem tylko brzęknie nóż o talerzyk, waza o łyżeczkę, szklanka zadźwięczy po zetknięciu z filiżanką. Powiem "Proszę, przepraszam, za chwileczkę, oczywiście.". Zniknę. Przyjdę. Pójdę.
Zabiorę, przyniosę, postaram nie rzucać się oczy, nie ingerować swoją meblowością w otaczającą mnie przestrzeń i ludzi. Będę dodatkiem, stoliczkiem, świecznikiem. Przedmiotem.
I nawet to lubię. Nie muszę być wtedy człowiekiem. Moje wnętrze zasypia bez żadnego niepokoju. Cała koncentruję się na byciu meblem i niczym innym.
Cóż z tego, że szklanym i kruchym. Zawsze mogę poudawać, że jestem wiekowym, dębowym i szacownym kredensem. Przecież nikt i tak nie zauważy różnicy. Mebel to mebel.
Na szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz