poniedziałek, 26 grudnia 2011

uczucie że nic mnie nie boli
ani nie obchodzi (zbyt mocno)

świadomość
że mój świat nie wali
z każdym moich oddechem

nagły spokój umysłu

czwartek, 22 grudnia 2011

Strażniczka.

- Brrr... Jak zimno! Oczywiście, jak zwykle, kto ma największego pecha na tym pokopanym świecie, no kto, jak nie ja? Kogo Mistrz wysłał w taką pogodę? Nie, wcale nie mnie, w żadnym wypadku... Jakby nie mógł posłać kogoś innego, bardziej odpornego na zimno. No tak, rzeczywiście nie mógł, jestem jego jedyną uczennicą, jak ja kocham swoją pamięć, co za bałwan ze mnie. Jak tak dalej pójdzie, to rzeczywiście zamienię się w bałwana, co to z pomysły ma ta pogoda, śnieg z deszczem, w listopadzie, no co jest, jak to możliwe, a nie, jednak jest jesień, faktycznie. A teraz się skup, nierozgarnięta istoto, nie zgub niczego po drodze, nie zapomnij niczego, nie zaplącz się w płaszcz i idźże szybciej, może nie zamarzniesz wtedy. - Eile szybkim krokiem przemierzała dosyć gęsty las. W głowie jak zwykle kłębiło jej się mnóstwo myśli, często pozornie niezwiązanych ze sobą, rzadko dających się uporządkować. Mimo upływu czasu, kolejnych lat szkolenia nadal czuła się nieco niepewnie, ciężko jej było pozbyć się obaw z czasów, gdy była tylko niemającą o niczym pojęcia, zagubioną, nieporadną i całkowicie nieopierzoną adeptką. Nie umiejącą wystrzelić strzały z łuku, potykającą się o własne nogi, mającą bardzo mglisty obraz tego, czego miała się uczyć. Jednak to, że była niepewna, nie oznaczało, że jakoś specjalnie to okazywała, wręcz przeciwnie, była znana jako jedna z najbardziej wygadanych i ironicznych istot w okolicy bliższej i dalszej. Cóż, uczennica swojego Mistrza, to określenie wyjaśniało wszystko. Średniego wzrostu, dosyć szczupła, zwinna, gibka, o krótkich, ciemnych włosach i brązowozielonych, żywych inteligentnych oczach. Nie była jakoś specjalnie piękna, czasem żałowała, iż patrząc na nią niespecjalnie można uwierzyć, że zarówno babcia ze strony ojca jak i matki były elfkami, tak samo jak i w to, że pradziadek też był elfem, ale miała w sobie coś, co przyciągało uwagę, jednak nikt nie umiał tego zdefiniować, po prostu to coś sobie było. W tej chwili jednak nie przejmowała się tym zbytnio, właściwie to wcale i nawet nie czuła się niepewnie. W zasadzie jedynym co czuła, było zimno. Nie lubiła zimna. Ale cóż, jak trzeba iść, to się idzie, choćby i na koniec świata. Eile na koniec świata się nie wybierała, ale i tak czekała ją długa droga. Nauczyła się wszystkiego, czego mogła potrzebować w swojej wyprawie i wszystkiego, co mogłoby być jej potrzebne kiedykolwiek, jednak nie była pewna, co tak naprawdę ją czeka i czy się z tego wyplącze cała czy w kawałkach. Chociaż, w sumie, teraz było jej wszystko jedno, byle by się tylko nie zatrzymywać, bo inaczej obróci się i pobiegnie z powrotem, co skończy się bardzo efektowną defenestracją bądź, w najlepszym wypadku spektakularnym rozwaleniem krzesła na czyjejś głowie. Musiała iść. I to jak najdalej. Był to jeden z powodów, dla których Mistrz wysłał ją w tę podróż, ale nie jedyny. Zwyczajnie była chyba najlepsza ze wszystkich młodych Strażników. Uparta, inteligentna i nie pozująca na Jedynie-Słuszne-i-Jakże-Cudowne-Coś-Co-Należy-Podziwiać-Za-Sam-Fakt-Egzystencji. Podczas ośmioletniego szkolenia Mistrz nauczył ją chyba wszystkiego, co sam umiał. Potrafiła walczyć wszystkim co się dało, łącznie z widelcem, drewnianą łyżeczką i sznurowadłami, przeżyć długi czas w trudnych warunkach, leczyć różne choroby, władała biegle kilkoma językami, miała bardzo szeroką wiedzę ogólną, słowem znała się na wszystkim, co tylko było możliwe. Musiała. Była Strażniczką. I zawsze wykorzystywała każdą możliwą chwilę na sen. Nic w tym chyba dziwnego, każdy przy takim planie zajęć byłby chronicznie niedospany. Zwłaszcza, że Strażników, jako głównych obrońców, strategów, szpiegów, doradców i pogotowie ratunkowe w każdej sytuacji często budzono w środku nocy. Aktualnie Eile była Bardzo Wściekłą Strażniczką z Bardzo Ważną Misją. W dodatku było jej zimno. Drażnienie jej nie było zbyt dobrym pomysłem, jednak to coś czające się za drzewem nie wiedziało o tym. To coś było zwyczajnie głodne. To coś wyszło na ścieżkę uśmiechając się upiornie, wyszczerzając przy tym długie kły, co podobno według niektórych jest urocze. I nie zauważało, że to pyszne chodzące śniadanko ma u pasa miecz, na plecach łuk, a wzrokiem zabija. No cóż, wampiry nie są zbyt inteligentne. Ten był wyjątkowo głupi. I wyjątkowo pewny siebie. To nigdy nie jest dobre połączenie.
- Witaj, piękna damo, cóż robisz w tymże lesie? I to sama? Nie boisz się może? Czy mógłbym Ci potowarzyszyć w Twej przechadzce? Wyglądasz tak... smakowicie.- Paskudztwo liczyło na swój nieodparty urok osobisty, tak często skuteczny w polowaniach na głupiutkie, naiwne i smaczne dziewczątka. Tyle że Eile nie lubiła wampirów. Naprawdę ich nie cierpiała. I w żadnym wypadku nie zamierzała zostać śniadaniem dla takiego indywiduum.
- Słuchaj, Ty paskudny stworze, nie cierpię takich jak Ty, więc masz dwa wyjścia – albo zostawiasz mnie w spokoju i uciekasz tak szybko, że Ci się podeszwy palą, przechodząc w międzyczasie na wegetarianizm, albo będzie z Tobą źle. - Stwór nieprzywykły, że ktoś nie ulega jego czarowi, nie mdleje na jego widok z zachwytu, a wręcz stawia mu opór, zirytował się, a że w dodatku był mocno głodny, całkowicie odebrało mu instynkt samozachowawczy. Wściekły, rzucił się w przód, usiłując wbić w ofiarę ostre jak szpilki kły. Nie wyglądał już tak uroczo, wręcz przeciwnie, był obrzydliwy – przekrwione, wytrzeszczone i głodne oczy, rozczapierzone szpony, słowem - ohydztwo. Nie miał zamiaru tak łatwo rezygnować z posiłku, tak samo jak Eile nie miała zamiaru się nim stawać. Potworne zębiska uderzyły o miecz, którego maszkaron wcześniej nie zauważył i rozpoczął się śmiertelny taniec. Szczęk miecza, iskry wrzaski, zgrzyt stali o kły, wrzaski, ciężkie oddechy, zasłony, uniki, ataki, wrzaski. Strażniczka była świetnie wyszkoloną wojowniczką, jednak walka była ciężka – z wampira ciężko pokonać, a zwłaszcza tego na głodzie. - Och, co Ci się stało z fryzurą?!? - Ten osobnik odznaczał się szczątkową inteligencją i ogromną próżnością, tak typową dla tego gatunku, zaś taki okrzyk całkowicie go zdekoncentrował, co dało Eile kilka cennych sekund. Wampir ze zdumieniem patrzył na miecz utkwiony w swojej piersi. A potem przestał widzieć cokolwiek. Upadł na liście. I już nie wstał. Dziewczyna podniosła swoją broń, oczyściła ją, poprawiła kaptur obszernego, ciepłego płaszcza, z niesmakiem skonstatowała niewielkie rozdarcie po prawej stronie, parę siniaków na ciele i stłuczoną kostkę, po czym poszła dalej, nieco wolniejszym krokiem. - Teraz, po takim spotkaniu, to jest mi już aż za ciepło. Skąd się biorą takie paskudztwa? No tak, z Gór Smoczych. Smoków się boją, po ostatnich wybrykach nie mają co liczyć na ich tolerancję w tamtych okolicach, więc przyłażą tutaj. „Nie lubię wampirów i innych straszydeł, jak spotkam, łeb wyrwę z płucami...”, jak mówi nieformalny smoczy hymn. Brr... ten był jakiś strasznie młody i wygłodniały, musiał długo iść i nikogo nie spotkać. I w dodatku wyglądał, jakby nigdy nie słyszał o Strażnikach. Dziwne. Muszę o tym powiedzieć Mistrzowi, ale to jak wrócę. Teraz muszę iść do Miasta. Właśnie. Skoro już teraz spotykam jakieś dziwadła, to co będzie tam? Ech, trzeba się spodziewać wszystkiego. No cóż, gdyby nie to, że Mistrz musiał wyruszyć na południe, gdzie ostatnio zrobiło się niezwykle niespokojnie przez tą rebelię orków i tych dziwnych przybyszów z Ewranduru, pewnie poszedłby ze mną... A tak, to muszę iść samotnie. Chociaż...Nie, błagam, tylko nie jakieś paskudztwo kolejne... - Dziewczyna wytężyła słuch. Coś się skradało. Po cichu, ale nie zbyt dyskretnie, jakby skradającemu się nie zależało na byciu niezauważalnym. I szelest wywoływany przez to coś był dziwnie znajomy. - M'aiq, co Ty tu niby robisz w tych krzakach?!?- Eile była lekko zaskoczona widokiem kotołaka, który właśnie wyskoczył z gracją zza krzewu głogu. Już dawno przyzwyczaiła się, że jej przyjaciel zjawia się w najmniej oczekiwanych miejscach w najmniej oczekiwanych okolicznościach i o najmniej oczekiwanych porach, ale pewien element niespodzianki zawsze pozostawał. - Phrr...Co ja tu robię?!? Ty się pytasz co ja tu robię?!? No chyba nie myślałaś, że poleziesz tam sama! Lecisz jak jakiś poparzony wilk, dogonić Cię nie można, pakujesz się w jakieś kłopoty, nawiasem mówiąc, to co jest z Twoimi rękami, co? Pełno siniaków! Mówiłem zawsze, wampiry uśmierca się od razu, jak tylko się je zobaczy, a nie jak Ty to masz w zwyczaju, co, pewnie pogawędkę umoralniającą musiałaś wygłosić, czy się mylę, co? I oczywiście, nie zaczeka na nikogo, bo po co, Panna Dam Sobie Radę, phrr, idź Ty się schowaj i wstydź, sama się z nim tłukłaś, mi tylko taki widoczek denata zostawiłaś, skądinąd fachowo ubity, nie powiem, że nie. Leciałem tu jak głupek, a Ty jeszcze z pytaniem, co ja tu robię! Phhrrr! Myślała sobie, że ucieknie, co za człowiek, phhe, wy ludzie zawsze macie jakieś dziwne pomysły, co za gatunek, jeden Mistrz tylko ma jakiś rozum, ale to przecież Mistrz, co za gatunek, no! - M'aiq, nawet jak na kotołaka miał wyjątkowo rozwinięty dar spektakularnego fukania i okazywania swojego niezadowolenia przy każdej okazji, co z przyjemnością czynił, odstraszając od siebie większość ludzi. Zdarzało mu się być nawet znośnym, jednak tylko wobec tych, którzy przypadli mu do gustu, a o to było trudno. Mistrz i Eile należeli właśnie do tych szczęśliwych wyjątków, co jednak nie oznaczało, że na nich nie fukał. Tak profilaktycznie i z przyzwyczajenia. W końcu był kotołakiem. A kotołaki, tak jak i koty mają zawsze swoje zdanie, swoje ścieżki i swoje humory. M'aiq zjeżył sierść, fuknął głośno, przeciągnął się, fuknął po raz kolejny i niezbyt szybkim krokiem ruszył przed siebie. - No, na co czekasz, wieczności nie mamy, musimy tam dotrzeć jeszcze dzisiaj, no co się tak wleczesz, no! - I poszli. I szli, i szli, i szli. Przez las, przez wrzosowiska, przez rzekę, przez wzgórza, przez łąki, przez drogi. Na wprost, na przełaj, na wschód, na północ i jeszcze trochę w kółko. A teraz to bardzo w kółko. Nie jest przecież łatwo trafić do Miasta. Miasta, które pojawia się w tych okolicach raz na tysiąc lat. Miasta, w którym łączą się czasy, wymiary, światy, miejsca, rzeczywistości. Miasta Pamięci. Miasta Czasu i Przestrzeni. Przeszłości i Przyszłości. Miasta, w którym ukryte są odpowiedzi na wszystkie pytania, lecz które samo w sobie jest wielką zagadką. Do esencji Świata.
- Nie wiem jak Ty to widzisz, ale wydaje mnie się, że chyba zabłądziliśmy, nie uważasz? Gdzie my w ogóle jesteśmy? I dlaczego tu tak dziwnie? Nie wiem, czuję, jakbyśmy byli blisko, ale jednocześnie daleko. To chyba wygląda jak ten krąg, ale te wszystkie kamienie mogły się przecież zmienić przez ten czas. Tysiąc lat to jednak sporo, jakby nie patrzeć... A jeszcze te stare przekazy i mapy, legendy są tak koszmarnie niejednoznaczne i niedokładne. - Eile znów zmagała się z niepewnością, tym razem uzasadnioną – położenie ruin wieży będącej portalem było mocno umowne i zresztą, nie łudźmy się, przez tysiąc lat wszystko się zmienia, nawet w najodleglejszych i najbardziej odludnych ostępach najodleglejszego i najbardziej odludnego miejsca w tej jakże odległej i odludnej krainie. Kotołak nie miał takich wątpliwości – jego rasa jest ogólnie niezwykła, a ten był w szczególności niezwykły – szedł przed siebie, instynktownie wyczuwając zakłócenia w czasoprzestrzeni. Wibrysy drżały co raz bardziej, w miarę jak zbliżał się do sterty głazów porośniętej trawą, mchem i niskimi krzewinkami borówek. - Czy Ty tego nie widzisz, że to tutaj?!? Tylko teraz sobie łaskawie przypomnij sposób, jak tam wejść, potrenuj swoją szanowną, jakże często używaną pamięć, przecież Mistrz Ci dokładnie to tłumaczył, więc teraz Twoja kolej, nie będę Ci wszystkiego ułatwiał, nie jesteś chyba taka nieporadna i zapominalska jak ta dziewczynka, która jakimś cudem do nas trafiła dwa lata temu przez ten dziwny portal w króliczej norze i uparcie nazywała mnie jakimś kotem skądś tam i równie uparcie twierdziła, ze już mnie kiedyś widziała, jakbym miał sobowtóra, nie niemożliwe, nie jesteś taka pomylona, no chyba nie. Czy się mylę? - M'aiq nie mógł przepuścić żadnej okazji do porządnego, ironicznego ponarzekania sobie. W na wpół rozpadłej ścianie, spod grubej zasłony roślin wyglądały nieśmiało niemal niewidoczne, drewniane drzwi. Wejście było, ale zamknięte na głucho. - Zastukaj trzy razy, trzy sekundy przerwy, znów zastukaj trzy razy i wrzaśnij starożytny kransnoludzki okrzyk bojowy, a potem jeszcze zadeklamuj elficki przedwieczny poemat. Świetnie. Mam nadzieję, że dwa lata przygotowań do tej wyprawy nie poszły na marne, powinno się udać... -
Drzwi otworzyły się ze przenikliwym skrzypem. Zawiało ciepłym powietrzem. Oczom wędrowców ukazał się długi, wąski, ciemny tunel, lekko schodzący w dół. - Coś mi się widzi, że nasza podróż dopiero się zaczyna. I bynajmniej nie wrócimy do domu na kolację, jaka szkoda. Eile, ominie Ci dyżur w kuchni, oj Ty, jak tak można wymigiwać się od obowiązków? - Kotołak dostojnie przekroczył próg i rozejrzał się po ścianach. Jego czarne futro błyszczało, odbijając resztki dziennego światła. Po pewnym czasie i krótkim odcinku drogi nie było prawie nic widać, poza lekko fosforyzującymi zielonymi oczami M'aika i delikatną poświatą promieniującą od miecza Strażniczki. Zaczynało się robić niezauważalnie cieplej. I nieco jaśniej. Tunel się kończył. Znaleźli się w obszernej, ceglanej komnacie. Coś w kącie szumiało. To coś było dosyć duże, metalowe, gorące i pokryte warstewką rdzy. Wokół dziwnego przedmiotu unosiły się kłęby dymu i pary, coś skrzypiało, bulgotało, charczało. Za machiną rozpościerał się widok na długą ulicę, oświetlaną przez lampy o zielonożółtym, niepokojącym świetle. Elie wzdrygnęła się – spodziewała się czegoś niezwykłego, ale to było dla niej kompletnym zaskoczeniem, czymś zupełnie nieznanym, dziwnym, wręcz przerażającym, tak różnym od tego, co znała i tego, co dotychczas widziała. Wzdłuż ulicy ciągnęły się rzędy wysokich, wąskich, mrocznych domów o długich, niezbyt szerokich oknach i ciemnych, spadzistych dachach, zdających się wbijać w ciemnogranatowe, ciężkie niebo. Wiał lekki wiatr, który przesuwał po bruku zeschłe liście, pogłębiając u Strażniczki uczucie niepokoju, a na dodatek było mglisto. - Chodźmy stąd jak najprędzej, przed siebie, byle jak najdalej stąd. Nie czuję się tu zbyt pewnie.- Przyspieszyła kroku. - Kiedy Ty się w ogóle czujesz pewnie, hm? Ale masz racje, nie chce tu dłużej być, to miejsce jest upiorne. Sierść sama mi się stroszy. Brrr. I nie zwracaj uwagi na błędne ogniki, w żadnym wypadku nie próbuj okazywać im zainteresowania, bo się potem nie odczepią, a sama wiesz, czym to grozi.- Faktycznie, między domami tańczyły małe, złudne światełka, zachęcające by za nimi pójść. Co jakiś czas można było usłyszeć ponure, mrożące krew w żyłach wycie, na szczęście w miarę odległe. Nagle rozległ się przerażający huk, świst i grzmot. Strumień gorącej, syczącej pary usuwał wszystko ze swej drogi. Olbrzymi stalowy potwór sunął z zawrotną prędkością wprost na wędrowców, którzy uskoczyli w ostatniej chwili, lądując na boleśnie twardym bruku. Z pędzącego pojazdu sypały się iskry, parząc skórę Eile i nadpalając zadbane zwykle futro kotołaka. - Co to niby było? Co to za miejsce, po co ja tu lazłam? Dla jakiejś głupiej równowagi na świecie! No dobrze, może nie takiej głupiej, ale... Przeraża mnie to wszystko. Rozumiem, walczyć z wampirami, ludźmi, trollami, gnollami, orkami, goblinami, wiwernami, ale to?!? Mam już dosyć! Mam dać się zabić tylko po to, żeby na świecie była równowaga, cudownie. Bo podobno jeżeli raz na tysiąc lat się tu nie przyjdzie, równowagi nie będzie i wszystko się rozwala. Jakie to urocze.- Strażniczka nie zamierzała się poddać, ale wybitnie słabo jej się podobało to wszystko. Razem z kotołakiem odeszła stamtąd tak prędko, jak nigdy wcześniej jej się nie udało. Po paru kilometrach droga zakręcała. Robiło się jaśniej, mniej przerażająco i cieplej. Wiatr słabł, aż w końcu ustał. Nastała cisza.
Kotołak i dziewczyna znaleźli się na obszernym placu. I nie byli sami. Stali tam szaman, dziwnie ubrany wojownik, elf i czarno odziana dziewczyna. Oraz mroczny rycerz. - Smok, jeśli się mylę, masz prawo mnie kopnąć, Eile. Naprawdę.- M'aiq nie pozwalał się bić. Nigdy.

wtorek, 20 grudnia 2011

Panna Jest Mi Zimno

Zamarzła jej dusza
i wszystkie myśli

drży

tak mi zimno
psychicznie
fizycznie
tak mi zimno

Panna Jest Mi Zimno

poniedziałek, 19 grudnia 2011

to samo tępe uczucie
ja nie wiem jak to wytłumaczyć
i czy jest w ogóle sens to wyjaśniać
może najlepiej to przespać

zamknąć w szafie
która cały czas jest zaryglowana
obudzić się po wszystkim

mieć święty spokój

sobota, 17 grudnia 2011

sobota, 10 grudnia 2011

Wyrzucone (?)

nareszcie wyrzuciłam z siebie
wszystko, co mnie uwierało

cały strach, złość, frustrację,
ból, wściekłość, niezrozumienie, 
poczucie winy, lęk, samotność

wyrzuciłam
oby nie wróciły
(bo może tylko je zakopałam)
jeśli tak, to obym zapomniała, gdzie

piątek, 9 grudnia 2011

taki sobie dziwny stan
taki sobie jakoś tak
tak jakoś przyszedł
tak jakoś nie chce pójść
taka sobie melancholia
taka sobie nieporadność

przemarzłam do ostatniej myśli
taki sobie dziwny stan

czwartek, 8 grudnia 2011

Panna Chodząca Furia

jest wściekła
i
ma żyłach cynizm
i
żywi się goryczą
i
śni ironią

i rani, choć nie chce
(siebie, wszystkich, prawie każdego)

zbyt dumna, by dojrzeć przyczyny
walczy ze słowami w głowie


Panna Chodząca Furia
zbyt dumna (zbyt durna?)
by przyznać się sama przed sobą
że coś boli
zbyt uparta
by płakać

chce być silna
(tylko za bardzo nie umie)

ma przemarzniętą duszę
zamarza

środa, 7 grudnia 2011

Proszę, nie znikaj
nie odchodź
Motylku
nie umiem Ci pomóc
tak skutecznie jak bym chciała
(chyba wcale nie potrafię)
ale proszę
nie znikaj
nie stawaj się pustym workiem z kośćmi
nie odlatuj
Motylku

Dla A.

wtorek, 6 grudnia 2011

radzi sobie
dużo gorzej niż na to wygląda
dużo gorzej niż by chciała
dużo bardziej przeżywa nic
niż coś
radzi sobie jakoś
tak słabo tak mało tak cicho

tak bardzo gaśnie

niedziela, 4 grudnia 2011

Panna Idealistka

co jak co
ale jak
to możliwe
nie mam pojęcia
chyba pomyliłam wszechświaty

zbyt idealistyczna, by być
Panna Idealistka

piątek, 2 grudnia 2011

och, znowu
zgubiłam wszystkie etykietki
ostrzegawcze
myśli hałasują mi w głowie
i znów nie wiem czego się bać, czego nie dotykać,
czego nie rozdrapywać,
a co zapomnieć
zgubiłam zapomniałam
co ja miałam...
co ja...
co...
już nic